Zdrada musi mieć twarz

Kilka lat temu pewien mężczyzna w Wielkiej Brytanii wzbudził sensację, ponieważ stał na ruchliwym skrzyżowaniu z tabliczką na szyi: „Jestem świnią, zdradziłem swoją dziewczynę, a stanie tutaj jest karą, jaką mi wyznaczyła. Mam tu stać, póki mi nie wybaczy”. Wziął winę na siebie w sposób nieograniczony i teraz poniesie nieograniczone konsekwencje. Będzie stał na tym skrzyżowaniu tak długo, jak długo będą się znali. Bo przecież ona mu nie wybaczy. Po co miałaby to robić? Jej instynktowna część już dostała to, czego chciała. Ona nie ma więcej potrzeb w tej sprawie. W każdym razie on nie ma już dla niej niczego więcej, co mógłby jej zaoferować. Czyli będzie „tam stał” już na zawsze.

Ale co się stanie, jeśli ten, kto zdradził, odmówi wzięcia winy na siebie? Po prostu najzwyczajniej w świecie nie wykaże żadnego poczucia winy, żadnej odpowiedzialności i w najmniejszym nawet stopniu nie zechce się tłumaczyć czy siebie samego oskarżać?

Winną tym samym uczyni ją?

Bardzo ważną rzecz tu pani powiedziała. Jest tylko jedna osoba, która może uczynić nas winnym. My sami. Jeśli człowiek sam na siebie winy nie weźmie, to niezależnie od tego, co kto będzie mówił — przyjmie to albo nie.

Dlaczego ona weźmie winę na siebie? Po pierwsze, bo ktoś musi być winny, a po drugie — jest między nimi „umowa na więź”. Ona dokonuje myślowej ekwilibrystyki: mimo że widzi gołym okiem, że partner zrobił ją w trąbę, to by zachować tę więź, jest w stanie obwinić siebie, a nie jego.

Ale, panie Pawle, może być przecież i tak, że darzymy tak wielką miłością osobę, która nas zdradziła, że nawet gdy są dowody, nie wierzymy, że mogła być dla nas tak raniąca, tak niedobra. Więc skoro jest dobra, to ja jestem niedobra. Czy to nie podobny mechanizm jak z odrzucanym przez rodzica dzieckiem?

Trochę tak. W przypadku dziecka istnieje bardzo racjonalna przyczyna, dla której oskarżenie czy też zakwestionowanie rodzica jest dla tego dziecka niemożliwe — zamiast rodzica ono kwestionuje siebie, własny rozum, własną zdolność osądu, własną wartość, niewinność. Bo przetrwanie dziecka zależy od przetrwania rodzica.

Dlatego nawet kiedy rodzic jest ewidentnie nie w porządku, dziecko dokonuje w umyśle mnóstwa akrobacji, by ocalić jego obraz. Jeśli rodzic robi rzeczy skrajnie złe, ocalenie tego obrazu odbywa się ogromnym kosztem. Bo czasem trzeba zniszczyć całą zdolność logicznego myślenia, by pogodzić ewidentne zło z dogmatem, że rodzic jest dobry. Bywa, że trzeba dokonać takiej masy wyparć, zaprzeczeń, wykluczeń, odwróceń i przemieszczeń, że zupełnie traci się kontakt z rzeczywistością. Ale od tego — od ocalenia rodzica, a więc w tym przypadku od ocalenia dobrego obrazu rodzica — zależy przetrwanie, więc ludzki umysł potrafi tego dokonać. I dokonuje.

W miłości też nam może chodzić o przetrwanie. „Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie” — pada często przy rozstaniach…

Między dorosłymi może wystąpić zjawisko podobne, o ile ta zdradzona osoba ma do zdradzającej taki mniej więcej stosunek, jaki ma dziecko do rodzica. Jeśli wierzy, że bez tej osoby emocjonalnie lub nawet fizycznie nie przetrwa, jest gotowa dokonać takich przekształceń rzeczywistości, dzięki którym może trwać w tym związku, będąc zdradzaną, oszukiwaną. Jej celem jest pozostanie z ukochaną osobą. Boi się być bez niej, więc nie chce nic wiedzieć. Woli zakwestionować własny rozum niż kogoś, na kim się całkowicie opiera.

Jest taki fragment w jednej z komedii braci Marks. Cytowało go już wielu mądrych ludzi, to ja sobie też pozwolę. Kobieta zastaje mężczyznę w łóżku z inną, a on ją pyta: „Komu wierzysz? Swoim oczom czy moim słowom?”.

Często snute są rozważania o „przyczynach zdrady”. Podaje się różne powody mające jakoby świadczyć o tym, że związek nie był satysfakcjonujący, pełny, że się wypalił. Te wyjaśnienia często brzmią bardzo sensownie, ale wszystkie one mają jedną zasadniczą słabość. Nie wyjaśniają, dlaczego osoba zdradzająca po prostu nie odeszła z tego związku, zamiast zdradzać i jednocześnie w tym związku być.

Otóż to. Dlaczego?

Pewien znany polski seksuolog powiedział niedawno w jakimś wywiadzie, że on po dwudziestu latach badania, dlaczego ludzie zdradzają, ciągle nie wie. Bo są różne przyczyny, ale nie ma jednej głównej. Bardzo w to wierzę, że on nie może tej przyczyny znaleźć. Bo moim zdaniem jej nie ma. Każdy człowiek jest potencjalnie zdolny do tego, by zdradzić partnera. Każdy człowiek posiadający partnera może zostać zdradzony.

Za poszukiwaniem wyjaśnień kryje się nieświadome założenie — że możliwy jest taki stan umysłu, takie skonstruowanie relacji pary, taki poziom świadomości, rozwoju, że pokusa zdrady nie będzie się pojawiała. Po prostu: ten partner będzie dla nas tak ważny na wszelkich możliwych poziomach, że w ogóle nie będziemy czuli żadnej chęci na skok w bok. Nigdy. Czyli — i tu jest to zasadnicze współczesne wyznanie wiary — możliwy jest taki świat, taki stan umysłu, w którym nie będziemy w ogóle musieli do niczego wewnętrznie się zmuszać. Nie będziemy musieli niczego sobie narzucać, niczego odmawiać, robić wbrew sobie, z niczego rezygnować, czując jednocześnie jakiś żal, niespełnienie, brak czy frustrację.

Jeśli tylko zaliczymy jeszcze jeden czy drugi warsztat rozwoju osobowości, ludzie, którzy nas teraz pociągają, przestaną nas kusić i będziemy czuli już tylko to, co dozwolone. Pokusa odejdzie w sposób naturalny, jeśli partner będzie w porządku, komunikacja dobra, jeśli się dogadamy co do seksu itd. Żadnych wewnętrznych konfliktów, a przede wszystkim żadnego wyrzeczenia i bólu.

A przecież pokusa czy, jak mówią niektórzy mężczyźni, „okazja”, jest zawsze i dostępna każdemu. Chodzi raczej o to, jaką podejmiemy decyzję. I czy chce nam się włożyć w to trochę wysiłku.

To trochę podobne do tego, w co wierzą niektórzy współcześni pedagodzy — że można znaleźć taki sposób, taką sztuczkę wymyśleć, taką procedurę opracować, by dziecko samo chciało tego, czego my od niego chcemy. Na przykład że będzie chodzić do szkoły nie dlatego, że musi, tylko dlatego, że będzie „zainteresowane”. Albo zechce samo posprzątać klocki, bo tak sprytnie i bez przemocy, nacisku i odmawiania, w ogóle bez jakiegokolwiek czy to psychicznego, czy fizycznego cierpienia do niego dotrzemy, że ono samo zechce te klocki posprzątać. I nie będzie wcale płakać, że się musi przestać bawić.

Ten mit pojawia się współcześnie w różnych formach. Ktoś tłumaczył mi ostatnio sens wskazówek pewnego duchowego mistrza. Ten mistrz udziela takiego na przykład wskazania, by nie kłamać. Ale to nie jest bezwzględny nakaz, tylko wskazówka. „Nie kłam, chyba że sytuacja tego wymaga i czujesz, że w tej sytuacji należy skłamać. Wtedy możesz, choć oczywiście generalnie kłamać nie należy. Ale ważne też, żebyś był w zgodzie ze sobą”.

To bardzo charakterystyczne dla współczesnego myślenia w ogóle. Nie powinno być sytuacji, w której czujesz jakiś przymus. Podobnie jest na przykład z zakupami. Jeśli cię na coś nie stać, właściwie nie jest to ostateczne, że cię nie stać — możesz wziąć na kredyt. Albo jakoś inaczej te raty rozpisać... Nie ma takiej sytuacji, że trzeba po prostu poczuć, że czegoś nie można mieć.

Można mieć przecież wszystko. Także lepszego, a wręcz idealnego partnera.

Szukając przyczyny zdrady, zakładamy, że w sytuacji lub w osobach istniała jakaś niedoskonałość, która do tej zdrady doprowadziła. I że możliwa jest teoretycznie sytuacja, w której ten element byłby wygładzony, udoskonalony czy dogadany, i wtedy chęć zdrady nie pojawiłaby się.

To kompletna nieprawda. Chęć zdrady pojawia się zawsze.

Wiele kobiet odczuwa ogromny niepokój, kiedy dowiadują się, że ich partnerzy oglądają filmy pornograficzne. Tu sporo zapewne zależy od skali. Jeśli ktoś nic innego nie robi, tylko ogląda te filmy, pewnie można się zaniepokoić. Wszyscy mężczyźni oglądają takie filmy. Nie ma takich, którzy tego w ogóle nie robią. Oczywiście można nie chcieć tego przyjąć do wiadomości i powiedzieć: „Ale ja się nie zgadzam”.

Podobnie jest z patrzeniem na inne kobiety. Wiele pań bardzo się niepokoi, kiedy dostrzegają, że ich partner ukradkiem spojrzał na ładną kobietę. Oczywiście nie mówię o ewidentnym, złośliwym w stosunku do własnej towarzyszki i demonstracyjnym gapieniu się. Mówię o odruchowej reakcji zatrzymania spojrzenia, której nie dało się ukryć. Kobiety niepokoją się takimi zachowaniami mężczyzn z podobnych przyczyn jak w przypadku pornografii. Bo wierzą w ten szkodliwy mit, że w dobrym związku, w którym mężczyzna „kocha naprawdę” i „w pełni”, absolutnie nie pojawi się taka pokusa. Nie poczuje on zainteresowania inną kobietą, nie spodoba mu się żadna atrakcyjna aktorka, nie będzie miał marzeń erotycznych z kim innym w roli głównej. Czyli że całość jego potrzeb na wszystkich poziomach ona zaspokoi nie tylko w realnym życiu, ale i w jego myślach.

A tak niestety się nie da.

W ogóle. Ludzie nie dlatego są ze sobą, że nie mają żadnych chęci spotkania się czy uprawiania seksu z kimś innym. Nie dlatego pozostają w stałych związkach, że nie pojawiają się w nich marzenia o seksie z innymi osobami. Nie dlatego, że fantazjują tylko o tej jednej osobie, z którą akurat są.

Ludzie są ze sobą w stałych i trwałych związkach pomimo — pomimo że mają takie chęci, marzenia, fantazje, ale powstrzymują je. Nie realizują tych marzeń realnie, ponieważ narzucają sobie przymus, by tego nie robić. Mimo że odczuliby z tego powodu przyjemność. Mimo że mieliby na to ochotę, czasem nawet bardzo potężną. Zakazują sobie tego działania ze względu na jego możliwe skutki. I czują z tego powodu ból. Cierpią. Ale się tego trzymają, bo tak zdecydowali.